Z wędrowaniem po górach jest tak, jak z wędrowaniem przez życie – do jednego i do drugiego trzeba dorosnąć!
Wiedza i mądrość potrzebna do świadomej wędrówki przychodzi do nas w różnym wieku. Jedni zdobywają ją stosunkowo wcześnie, innym przychodzi na nią nieco poczekać. Bez względu jednak na czas, w jakim się pojawia, zawsze podszyta jest naszymi życiowymi doświadczeniami.
Ja do mojej życiowej wędrówki dorastałam stopniowo, najintensywniej zaś w okresie kilku ostatnich latach. Nie zmieniłam swojego myślenia i podejścia do życia nagle, z dnia na dzień. To trwało, nadal się dzieje i myślę, że jeszcze będzie ewoluować.
Moim pierwszym życiowym przystankiem były narodziny starszego syna. Tak jak u wielu kobiet, u mnie także, nastąpiła wówczas transformacja systemu wartości. Zaczęłam zadawać sobie pytania o cel, o sens, zastanawiać się nad tym, dokąd zmierzam i czemu swoje życie chcę poświecić. Jednakże codzienność pełna nowych, rodzicielskich obowiązków, towarzyszące temu zmęczenie, a następnie powrót do korporacji, zagłuszyły na jakiś czas te pytania. Życie znów wróciło na dawne tory, tyle tylko, że nabrało jeszcze większego tempa. Podświadomie czułam, że coś jest nie tak, że to nie po mojemu, że męczy mnie to okrutnie. Postanowiłam dać sobie chwilę na przemyślenie wszystkiego. W tym czasie zaszłam w drugą ciążę, którą tak jak i pierwszą musiałam przeleżeć, co za tym idzie, warunki do myślenia miałam całkiem niezłe.
W końcu nadszedł upragniony dzień porodu, nareszcie nasz Mikołaj miał być z nami. Podczas porodu pojawiły się jednak komplikacje, tętno dziecka zaczęło bardzo szybko spadać, decyzja – cesarka na cito. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, iż podczas operacji okazało się, że mam w jamie brzusznej duże żylaki, których przecięcie wywołało poważne krwawienie. Lekarze długo walczyli o to, aby mnie „zamknąć”. Leżałam w pełni świadoma tego, co się dzieje, słyszałam płacz Mikołajka, wiedziałam, że na korytarzu siedzi mąż, a w domu czeka drugi syn. Nie miałam jednak pewności, czy ich jeszcze kiedykolwiek zobaczę. To właśnie wówczas, po raz pierwszy doświadczam kruchości i ulotności życia. Zdana wyłącznie na umiejętności i wprawę w rękach lekarzy, leżałam bezradnie, a jedyne, co przychodziło mi do głowy to się modlić. Udało się, wymodliłam, dostałam szansę – jestem! Jako matka, mam tę niebywały zaszczyt patrzeć jak rosną, urwisują i jak z roku na rok stają się coraz mądrzejsi i bardziej samodzielni.
Jednakże o kruchości życia znowuż przyjdzie mi się przekonać. Nie dalej, aniżeli pół roku od porodu Mikołaja, mój tato ulega wypadkowi, w konsekwencji, którego zostaje sparaliżowany od szyi w dół. Kolejne pięć miesięcy mojego życia to wizyty na OIOMie i codzienne obcowanie ze śmiercią. Stojąc przy łóżku taty, obserwowałam jak z tego silnego, pełnego energii i optymizmu mężczyzny, z dnia na dzień, jak z balonika, życie uchodzi. Czuliśmy, że jest to droga w jednym kierunku, ale ze wszystkich sił staraliśmy się walczyć i ponure myśli z głowy wypędzać. Nie potrzeba było słów, wystarczały spojrzenia. Jeśli znasz kogoś całe życie, jego oczy mówią Ci wszystko. Tę walkę przegraliśmy, tato odszedł. Długo nie mogłam się pozbierać. Utrata rodzica, bez względu na to ile masz lat, boli niemiłosiernie. Kiedy powoli zaczęłam wracać do tego, co tu i teraz, z całej tej sytuacji wyciągnęłam dla siebie bezcenną lekcję – lekcję pokory wobec życia. To właśnie wówczas postanowiłam, że nie będę już tracić czasu, na rzeczy czy działania, które nie mają dla mnie większej wartości, nie prowadzą mnie do obranych celów, nie dają mi radości i poczucia spełnienia. Abyśmy się dobrze zrozumieli – nie mam tu na myśli jakichś wielkich i doniosłych czynów, bo ja za mała na nie jestem. Dla mnie zasadzenie drzewa w ogrodzie ma sens i czemuś służy – prawdopodobnie ono pozostanie, kiedy mnie już nie będzie. A nasza codzienność właśnie małymi czynami usłana.
Lekcja ta stała się początkiem zmian i odważnych decyzji, które doprowadziły mnie tu, gdzie jestem dzisiaj, czyli do małego pokoiku, w którym w ciszy, powolutku dzień za dniem, z waszym ogromnym wsparciem, buduję fundamenty UniGoo.
Zdaję sobie sprawę, że póki co, to praca u podstaw, że długa, pełna wyzwań i nieprzespanych nocy, droga przede mną – chcę jednak spróbować, bo wierzę, że ma to sens i jest potrzebne.
NIE PĘDŹ PRZEZ ŻYCIE – WĘDRUJ – to idea, którą chcę promować, którą chcę Was zarażać.
O tym, w jaki sposób zamierzam ją przekładać na konkretne projekty i działania, będę Wam pisać i opowiadać. Na wszystko jednak potrzeba czasu, stąd proszę Was o cierpliwość i wyrozumiałość. Oczywiście wszelkie słowa wsparcia i zachęty są mile widziane:)
To tak pokrótce o tym, skąd w mojej głowie pojawiła się iskra zapalna z napisem UniGoo. To fragment mojego CV, którego nie wyczytacie na Linkedin czy GoldenLine, a który tak wiele zmienił w moim życiu.
uściski,
b.
Piękna historia…i, jak chyba każda wartościowa, podszyta smutkiem i cierpieniem… Dziękuję, że się nią podzieliłaś! Ja od jakiegoś czasu też mocno idę po swoje, tak jak Ty uznając, że szkoda mi czasu na rzeczy, które mnie nie budują. Zastanawiam się, co jeszcze we mnie zmieni macierzyństwo, bo ono jeszcze przede mną! Lekcję pokory też odrobiłam, niedawno straciłam ciążę. A jeszcze z innej bajki, to wędrowanie po górach pozwala mi poukładać w głowie różne sprawy i podejmować ważne życiowe decyzje.
Monia, dziękuję Ci za ten komentarz i za podzielenie się kawałeczkiem siebie i swojej historii. Chciałabym Ci na niego jakoś ładnie odpisać, ale co nie napiszę, wydaje mi się błahe i nie na miejscu. W takim razie powiem tak, trzymam kciuki za Twoją powieść i za to, aby szczęście pukało do Ciebie i oknem i drzwiami. uściski
Czytam i myślę sobie : tak to ja, dziś mam ten sam stan o którym piszesz, a właściwie ten stan trwa już zbyt długo u mnie, potrzebny mi zapalnik by zadziałać by zrobić właśnie to o czym marze i śnie, coś co pozwoli bym była wreszcie spokojna i spełniona.
Kiedy wątpisz, tracisz nadzieje wracaj do tych swoich wpisów, te emocje… piękne.
Chociaż nie ukrywam, że postała część wpisu mrozi krew w żyłach, łzy jak grochy mi właśnie poleciały…
Beata, jesteś naprawdę silną babką i wierze w Ciebie mocno.
ściskam.
Ojjjjj mój TY Łobuziaku, cudnie mieć Cię blisko. Niesamowite jest to, że nawet kiedy dzieli nas te 200 km ja wiem, że Ty jesteś, że myślisz, że czuwasz. DZIĘKUJĘ!!!!